Autorski niecodziennik muzyczny
Neutralny sceptycyzm

Neutralny sceptycyzm

Neutralny sceptycyzm – tak dotychczas określałam moje podejście do muzyki zespołu The Jesus and Mary Chain. Nigdy nie byłam przekonana do ich popowej alternatywy i króciutkich kompozycji. W związku z tym, ku mojemu zaskoczeniu Damage and Joy okazało się przyjemnym zaskoczeniem.

Płyta ujrzała światło dzienne już ponad cztery miesiące temu, a mnie zajęło odrobinę czasu żeby ją w całości pochłonąć i dobrze poznać. Chociaż kompozycja War on Peace zwaliła mnie na kolana już za pierwszym odsłuchaniem i przez następny miesiąc oddawałam hołd The Jesus and Mary Chain, to nie do końca mogłam oddać tyle wdzięczności i serdeczności reszcie płyty. Mimo wszystko warto było przebrnąć przez pozostałe trzynaście kompozycji.

Damage and Joy, której okładka tak schematycznie przypomina okładkę do płyty Soup grupy Blind Melon, zauroczyła mnie po czasie swoją prostotą i garażowym brzmieniem, wyjętym prosto z lat 90., i piosenkami takimi jak All Things Pass, Los Feliz (Blues and Greens), Mood Rider czy Simian Split. Te delikatnie zadziorne i nastrojowe utwory zasługują w zupełności na miejsce w moim serduchu, zarówno jak i w każdym serduchu fana alternatywy rockowej (czy wspomniałam o alternatywie popowej?). Hipnotyczne riffy, nosowy ale pociągający głos Jima Reida, zmywają wszystkie słabości współczesnego świata na bite 50 minut i przenoszą w słoneczną, muzyczną wyprawę.

Z tą płytą w zupełności jest jak z jej okładką – albo wpisujemy się w te rejestry i gusta, albo odrzucamy z niesmakiem. Muzyka szkockiej grupy The Jesus and Mary Chain nie jest przeznaczona dla każdego, nawet pomimo swojego lekkiego brzmienia. Ich twórczość leży gdzieś pomiędzy post punkiem (który tak kocham) i indie rockiem (którego miejscami tak nie rozumiem). To pewnie z tej zależności wynika moje patrzenie (albo raczej słuchanie) na Damage and Joy i muzykę braci Reid. To bardziej ich łobuzerski wygląd i nonszalancki styl bycia, który wylansowali na początku swojej kariery, wypowiada się częściej zamiast muzyki. Tu panowie punktowali zawsze bardzo dobrze. Prywatnie, mam podobne odczucia względem zespołu Ramones, gdzie wizerunek zawsze robił podwójną robotę. Tylko co z tą muzyką? Gdzie ona się kończy i gdzie zaczyna? Jaka jest jej prawdziwa wartość?

Myślę, że pomimo lekkich treści zawartych na Damage and Joy, muzyka Szkotów świetnie się broni względem poziomu, który utorowali sobie przed laty. Nie jest to materiał zapierający dech w piersiach i wzmagający w nas głębokie myśli i odczucia, ale tego The Jesus and Mary Chain nigdy od nas nie oczekiwali. Znajdziemy tutaj natomiast tytułowe Damage and Joy – riffy trochę podniszczą, ale będzie też chwila na zabawę i radość. Neutralny sceptycyzm pozostał? Tak, ale nabrał trochę uśmiechu i zadumy.

W.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous post Rok z arcydziełem
Next post Swans: ostatni śpiew łabędzi [06.08.17]

Ostatnie posty

Archiwum

Ostatnia playlista

Nie jestem tam, ani tym bardziej tutaj. Ciężko własne myśli pozbierać w spójną całość, co dopiero pisać. Dla tych, którzy z jakiegoś powodu mają podobnie, a z zimy wybudzają się nader powolnie, ale także dla tych, których w oczekiwaniu na letnie festiwale rozpiera wewnętrzna energia, ułożyłam playlistę żeby po prostu żyło się lepiej. Na zdrowie!